Często raczy się nas radami, że powinno się dążyć do kompromisu (wszak kompromis jest czymś dobrym), powinno się słuchać racji oponenta a nie przekrzykiwać się (wszak rozmowa to coś pozytywnego, w przeciwieństwie do kłótni), powinno się szanować prawdę drugiej strony (jakby prawd było wiele) – itd., itp. Celują w tym pewne środowiska, nazwijmy je „oświeconymi”. Szczególną formę przybrało to w przypadku „zaszłości” polsko-ukraińskich, gdzie o potrzebie dialogu wylano już hektolitry atramentu.
Jak wyglądał ten dialog w praktyce, środowiska kresowe i rodziny ofiar przekonały się na własnej skórze. Zepchnięte do „radykalno-narodowego getta”, z antyukraińską etykietką, były ignorowane przez większość środowisk medialnych i naukowych, podczas gdy druga strona (czyli wybielacze OUN-UPA) miała do nich swobodny dostęp. Ostatnio sytuacja zaczęła się odmieniać, jednak niczego nie nauczone środowiska „oświecone” wciąż preferują „dialog” we własnym gronie.
Przykładem sprawa sprzed dwóch miesięcy – głośna konferencja „Porównawcze studia nad ludobójstwami” zorganizowana przez Dom Spotkań z Historią. Po zapoznaniu się z jej programem kresowiacy ze zdumieniem stwierdzili, że nie zaproszono na nią nikogo z badaczy ludobójstwa dokonanego przez ukraińskich nacjonalistów. Było to o tyle dziwne, że (nie zaproszony) prof. Szawłowski, autor przedmowy do „Ludobójstwa…” W. i E. Siemaszków, jest prekursorem komparatystycznego podejścia w badaniach nad ludobójstwami. W oczy biła nadreprezentacja „oświeconego” środowiska wśród dyskutantów, co budziło obawy o obiektywizm konferencji. Rzeczywiście, zupełny już skandal wybuchł, gdy pracownik DSH, p. Ziarkowska, pytana o brak kwestii polskiej w programie, stwierdziła, że „żadnego ludobójstwa na Polakach nie było!”.
Pomimo protestów kresowiaków i środowisk kombatanckich konferencja odbyła się według planu, lecz protesty odbiły swoje piętno na przebiegu dyskusji. „Oświeceni” zamiast komfortowo wygłaszać politycznie poprawne banały, musieli zderzyć się z kłopotliwymi pytaniami, dlaczego nie chce się uznać rzezi UPA za ludobójstwo. Znalazło to odzwierciedlenie w ostatnim numerze (60) „Karty”, podsumowującym konferencję. Z satysfakcją czytam takie zdania, świadczące o tym, że głos krewnych ofiar zaczyna dochodzić do uszu „elit”:
Można założyć, że często ważne jest samo to, by móc użyć słowa ludobójstwo. Przedstawiciele polskich ofiar mogą być rozgoryczeni faktem, że choć mord na Bośniakach [w Srebrenicy – D.B.] nie różnił się w zasadniczy sposób – także według kryteriów prawnych – od mordów na Polakach na Kresach w czasie II wojny, to Polaków pojęcie ludobójstwa nie obejmuje.
Konstanty Gebert przyznaje, że uznanie danej zbrodni za ludobójstwo sprawia, że kaci zostają moralnie zrównani z nazistami, naznaczeni stygmatem absolutnego zła. I to jest jedna z przyczyn, dla której jest to tak ważne dla ofiar. To często jedyne możliwe zadośćuczynienie i zarazem często jedyne, na jakim ofiarom zależy. Polacy nigdy nie doczekali się takiego zadośćuczynienia, z żadnej ze stron. Dlatego też zaczęli w tych kwestiach wykazywać szczególną wrażliwość. To często prośba czy krzyk o dostrzeżenie i uznanie wagi bólu, który z jakichś powodów był bagatelizowany i którego sprawcy nie zostali rozliczeni. (Magdalena Lasia „Jak się rodzi ludobójstwo”)
Na marginesie: i pomyśleć, że ten sam Konstanty Gebert odmawia nazwania Wołynia ludobójstwem, ponieważ według niego OUN-UPA chciała jedynie… usunąć Polaków (vide artykuł Geberta „Co tojest ludobójstwo” w nr 45 „Polityki”). Gdybym chciał być złośliwy, powiedziałbym, że Holokaust nie był ludobójstwem, ponieważ Hitler również chciał „jedynie” „usunąć” Żydów. Jednak już sam fakt, że Gebert musiał sporą część artykułu poświęcić rzezi wołyńskiej (notabene skandalicznie nazywanej przez niego „wzajemną czystką”), świadczy, że „elitom” już nie udaje się udawać, że nie ma sprawy.
Konferencja w DSH była kolejnym dowodem, że kresowianie i krewni ofiar OUN – UPA nie będą więcej tolerować spychania ich poza margines. Wcześniej (maj 2009) było zepsucie fety z okazji wydania przez Związek Ukraińców w Polsce książki ukraińskiego historyka Iljuszyna o „konflikcie AK- UPA” oraz słynna sprawa doktoratu honoriscausa KUL dla Wiktora Juszczenki, zakończona gonitwą po ulicach Lublina za tym gloryfikatorem UPA.
Słusznie zauważa we wstępniaku do wspomnianej „Karty” Zbigniew Gluza:
Czy jest już polski front? Chyba rodzi się wraz z kolejnymi, coraz głośniejszymi , skoordynowanymi protestami przeciw lekceważeniu, w imię poprawności politycznej wobec sąsiadów, polskiej racji stanu; przeciw głuchocie na dawny ból polskich rodzin; przeciw lepszemu traktowaniu „innych”.
Z tym „frontem” będą musieli zderzyć się organizatorzy kolejnej politycznie poprawnej konferencji. Oto w dniach 25-26 listopada 2009 r. w Krakowie Polska Akademia Umiejętności organizuje konferencję ku czci greckatolickiego arcybiskupa Andrzeja Szeptyckiego, jednej z bardziej kontrowersyjnych postaci w Polsce podczas okupacji niemieckiej. Oczywiście nie zaproszono na tę konferencję badaczy pochodzących ze środowisk kresowych, za to będą tam przedstawiciele Związku Ukraińców w Polsce. Zupełnym skandalem jest patronat honorowy nad konferencją lwowskiego arcybiskupa Ihora Woźniaka, który święcił pomnik Bandery we Lwowie i wygłosił przy tej okazji mowę gloryfikującą tego zbrodniarza.
W związku z tym środowiska kresowe opracowały list protestacyjny do kardynała Dziwisza (jednego z patronów konferencji). Szczegółowo pisze o niej portal kresy.pl. Ponadto przed PAU planowana jest pikieta. Wydaje się, że organizatorzy tej hagiograficznej konferencji wykluczając krytyków Szeptyckiego z dyskusji wybrali ślepą uliczkę. Nawiązując do frontowej retoryki Gluzy, można rzec (z pewną dozą przesady), że pasują tu słowa Churchilla: mieli do wyboru wojnę albo hańbę, wybrali hańbę a wojnę będą mieli i tak. Wojnę na słowa.